W czwartek, o godzinie trzeciej nad ranem wyruszylismy z domu. Najpierw godzinna jazda na lotnisko w Edynburgu i tam odrobina stresu: za zadne skarby nie moglam nas odprawic na nasz lot, ani wczesniej z domu online, ani na lotnisku w kiosku. Skierowano nas do kontuaru AF i tam wszystko sie wyjasnilo: podrozujacy na Kube musza pokazac przy odprawie wszystkie wymagane dokumenty, w tym wize turystyczna, ktora jest skrupulatnie sprawdzana i porownywana z paszportem. Lot do Paryza odbyl sie calkowicie bezstresowo, podobnie jak transfer na kolejny samolot. A potem juz 'tylko' dziesiecio-godzinny lot do Havany i jestesmy! :) O dziwo, Zuzia i Rysiek przetrwali ten czas wysmienicie: zadnego marudzenia, narzekania ani...spania! Nie wiem jak to jest mozliwe, ale zadne z nich nie zmruzylo oka nawet na piec minut :) Najgorzej ten lot znioslam ja - z zapaleniem ucha wewnetrznego (ktorego nabawilam sie zaledwie dzien przed podroza) schodzenie do ladowania bylo meka...
Godzina czwarta po poludniu I nareszcie ladowanie w stolicy Kuby! Po kilkunastu godzinach od wyruszenia z domu byl ciagle ten sam dzien...dziwne uczucie :)
Wymeczeni stanelismy w kilometrowej wrecz kolejce do odprawy paszportowej. Nasze zdziwienie nie mialo granic, kiedy, po krotkim czasie, jedna z kubanskich celniczek podeszla do nas i skierowala nas do okienka 'vipowskiego', przed ktorym stalo zaledwie kilka osob! Chyba wplynal na to fakt, ze bylismy z dziecmi :) W czasie kontroli paszportowej nikt nie zapytal nas ani o ubezpieczenie zdrowotne ani o miejsce zamieszkania na Kubie przez pierwsze trzy noce, najwazniejszym zas dokumentem okazala sie po raz kolejny wiza turystyczna. Kazdemu z nas pstryknieto tez fotke, po czym z usmiechem przepuszczono dalej :)
Taksowka juz na nas czekala. Wielka i z klimatyzacja! Przez okno pierwszy raz patrzylismy na Havane...
- Mama, palmy!!! krzyczala Zuzia
- I stare samochody!!! Zobacz, jakie kolorowe! dolaczyl Rysiek
...i ciezarowki wyladowane ludzmi, wielopasmowe, ruchliwe ulice, riksze, plac rewolucji a w koncu waskie, pelne ludzi i wszelkich mozliwych pojazdow uliczki centralnej Havany.
Zajechalismy na ulice Gervasio, przed zolte zakratowane drzwi. I od momentu, kiedy sie otworzyly, poczulismy sie prawie jak w domu :) Cary, nasza gospodyni, przywitala nas tak serdecznie, jakbysmy byli czlonkami jej dawno nie widzianej rodziny.
Tego wieczoru zamiast kolacji wypilismy po szklance gestego soku z guajawy (po raz pierwszy w zyciu, co za smak! ;)) i padlismy w naszym pokoju, pelnym antycznych mebli...
Czy jestesmy na rajdzie starych samochodow? ;) |
Droga do sypialni w naszej 'casa' wiedzie przez patio-dzungle ;) |
Brak komentarzy
Prześlij komentarz