Dzien 9: Spacerkiem po Trinidadzie


Trinidad przywital nas upalem, jakiego nie doswiadzczylismy jeszcze na Kubie. Goraco i wilgotno, jak w saunie! Jednak juz od pierwszego spojrzenia na kolorowe uliczki i kolonialne budynki, od pierwszych krokow na zatloczonym dworcu autobusowym wiedzielismy, ze Trinidad podbije nasze serca :)

Zatrzymalismy sie w kolonialnej casa poleconej nam przez Cari z Havany. Nasz pokoj wychodzil na wewnetrzne patio z mnostwem roslin. Skromnie, ale czysto i z przemilymi gospodarzami. Omar, jego corka Marivi i wnuk Javier juz pierwszego popoludnia nauczyli nas grac w kubanskie domino. My w zamian pokazalismy malemu Javierovi jak grac w farmera ;) Plus klima w pokoju dzialala ! Czego nam wiecej potrzeba bylo do szczescia?
Pierwszego popoludnia po przyjezdzie z Playa Larga wyszlismy 'na miasto' dopiero po godzinie 17...wczesniej upal byl nie do zniesienia. Trinidad to urokliwe miasteczko: brukowane drogi wija sie pomiedzy kolorowymi domami, na glownym placu kolysza sie strzeliste palmy, na kazdym rogu ulicy stoi kapela przygrywajaca gorace kubanskie rytmy a co drugi sklep to galeria. I chyba wlasnie ta artystyczna atmosfera tak bardzo przypadla nam do gustu! Poza tym nie bylo tutaj wszechobecnego halasu i tloku, ktory odrobine nas przytloczyl w Havanie...i jineteros tez  jakby mniej natarczywi.
Jakie jest najlepsze lekarstwo na wielki upal? Jeszcze wieksze lody! W ich poszukiwaniu trafilismy do Palenque de los Congos Reales. Polecamy to miejsce amatorom zimnych deserow ale jeszcze bardziej milosnikom kubanskiej muzyki: posluchac tu mozna na zywo salsy, son i trova oraz sprobowac swoich sil w tancu. Podobno najlepsza zabawa rozpoczyna sie po 22, kiedy scena przechodzi we wladanie bebniarzy zespolow rumby, czego my niestety nie doswiadczylismy na wlasnej skorze - lokal jest wtedy zamkniety dla mlodocianych turystow ;)
Trinidad bonito!
Palenque de los Congos Reales

Kolejnego ranka znowu wyruszylismy bez okreslonego celu. Trinidad zdecydowanie wciaga! Odwiedzilismy miejscowy targ, zajrzelismy po drodze do piecdziesieciu osmiu galerii (nie liczylam ale Rysiek nie ominal chyba zadnej!), i patrzylismy jak plynie zycie na kolorowych ulicach siedzac w kawiarence i saczac aromatyczna miejscowa kawe...Chyba po raz pierwszy w ciagu tej podrozy poczulam sie naprawde wakacyjnie :) A potem, zeby nie bylo zbyt leniwie wymyslilismy, ze musimy koniecznie odwiedzic tutejsza  fabryke ceramiki El Alfarero Casa Chichi.
Pracownie ceramiki zalozyl w Trinidadzie w dziewietnastym wieku Don Secundino Santander i zostala ona w rekach rodziny Santanderow przez kolejne generacje, az do dnia dzisiejszego. Obecny wlasciciel wciaz wlasnorecznie wyrabia wazony, talerze i inne gliniane cuda. (Czasami podpisuje tez swoje dziela ;)) A drzwi pracowni zawsze stoja otworem dla wszystkich zainteresowanych. Dzieciaki byly zachwycone tym miejscem. Patrzylismy jak powstaja gliniane naczynia, jak sa misternie zdobione i w koncu wypalane w piecu. Co ciekawe, w fabryce pracowali sami panowie. A w magazynie, do ktorego pozwolono nam tez zajrzec, oprocz calych polek ceramiki we wszelkich ksztaltach i rozmiarach znalezlismy...oryginalnego starenkiego Forda! Okazalo sie, ze staruszek z 1914 roku nalezy od wielu lat do Santanderow i jest znany w swiatku filmowym - podobno zagral w kilku filmach. Takie rzeczy - tylko na Kubie!!! :)

 
Pierwsza galeria...

...druga,

...pietnasta ;)

Che jest wszedzie!
El Alfarero


Jakie to uczucie: siedziec w stu-letnim automobilu?? ;)

1 komentarz