Dzien 13: Wsrod zielonych mogotow

Dolina Vinales pod chmurami

Vinales jest fantastyczne! Bardziej wyluzowane niz Trinidad ale mniej zasciankowe niz Playa Larga. Tutaj po prostu czuc, ze jest sie na prowincji: zycie plynie wolniej w rytmie uprawy roli (i sezonu turystycznego ;)), powietrze jest bardziej zeskie, mniej wilgotne i mozna glebiej odetchnac...Widoki na pobliskie, pokryte zielonym pluszem mogoty, zachwycaja! I wszystko byloby pieknie, gdyby nie to, ze komary sa tutaj wybitnie zarloczne i tna tak, jak jeszcze nigdzie na Kubie.
Pierwszego ranka wybieglismy z domu raniutko, zeby zlapac turystyczny busik 'Hop on, hop off', ktorym zamierzalismy objechac doline Vinales.
I tutaj pragne ostrzec wszystkich przyszlych uzytkownikow tego wynalazku: to nie dziala tak, jak w Europie! :) Decydujac sie na ten srodek transportu nalezy wykazac sie duza doza cierpliwosci i luzu: prosze sie nie dziwic, jesli busik odjedzie z innego przystanku i o zupelnie innej godzinie niz wedlug rozkladu jazdy, jesli wykona zamierzona trase dwa razy zamiast obiecanych dziewieciu i wreszcie...najlepiej nastawic sie na to, ze jesli zrobimy 'hop off' to moze byc ciezko zrobic powtornie 'hop on' na poklad :) Nam przytrafilo sie czekac w jednym z punktow trasy ponad trzy godziny. Zrezygnowani ruszylismy w koncu piechota do kolejnego przystanku i przyznac musze, ze mielismy fajny spacer. W palacym sloncu ale co zobaczylismy, to nasze! ;) Z okien autobusu zapewne nie mielibysmy szans na wypatrzenie rolnika scinajacego trzcine cukrowa zagietym sierpem ani na podziwianie slynnych wapiennych ostancowych wzniesien (mogotow) z calkiem bliska. Potem okazalo sie, ze nie wzielismy pod uwage przedluzonej przerwy na lunch, ktora musieli zrobic sobie kierowca i przewodnik ;) Jednak cala przygoda miala swoj urok i smaczek, i jestem pewna, ze wlasnie dzieki tym transportowym perypetiom zapamietamy ja na dluzej.
Naszym pierwszym przystankiem na busowej trasie byl hotel Los Jazmines. Jada tam wszyscy odwiedzajacy Vinales, to prostu obowiazkowy punkt programu. I to nie tylko po to, zeby wykapac sie w hotelowym basenie, ktory jest dostepny dla kazdego (z czego my nawet nie skorzystalismy) ale dla widoku, jaki rozciaga sie z hotelowego patio! Jak na dloni widac stromo wznoszace sie, obrosniete pluszowa zielona dzungla mogoty a miedzy nimi mozaike zielono-ceglastych pol z uprawami tytoniu, trzciny cukrowej i manioku.
Nastepny postoj zrobilismy przy jaskini Cueva del Indio. Naczytalismy sie w przewodnikach o rejsie motorowka po podziemnej rzece i dzieciaki byly zdesperowane zeby zaliczyc ta atrakcje. Bylo fajnie ale...zdecydowanie za krotko! Sama jaskinia tez nas odrobine rozczarowala, bo wieksza jej czesc byla zamknieta dla turystow. Po raz kolejny przekonalismy sie, ze tak zwane kubanskie atrakcje turystyczne bywaja czasami malo atrakcyjne ;) Za to wrazenie zrobila na nas starenka, pracujaca pelna para prasa do wyciskania swiezego soku z trzciny cukrowej, ktorego mozna sie bylo napic zaraz po wyplynieciu motorowka z jaskini. Pierwszy slodkiego napoju odwazyl sie sprobowac Rysiek :)
I to wlasnie przy jaskini del Indio czekalismy na nasz busik, i czekalismy i czekalismy...az w koncu zdecydowalismy sie isc na nastepny przystanek piechota. Dotarlismy do kolejnej jaskini - El Palenque de los Cimarrones, w ktorej miesci sie restauracja a wieczorem - dyskoteka. Tam udalo nam sie zlapac nasz zaginiony busik i pojechalismy do ostatnigo punktu dzisiejszego zwiedzania: Mural de la Prehistorica. To bardzo osobliwe miejsce, z ktorego miejscowi sa nieslychanie dumni. Studwudziesto metrowy mural powstal na zboczu jednej z najwyzszych gor w dolinie Vinales a jego wykonanie zabralo osiemnastu osobom az cztery lata. Malowidlo ilustrujace teorie ewolucji zaprojektowal na poczatku lat szescdziesiatych kubanski artysta Leovigildo González Morillo. Z daleka wyglada jak wielkie, oblednie kolorowe i zwariowane graffitti :) Ale moze my sie po prostu nie znamy na sztuce? ;)) Troche tez nas zaskoczyl fakt, ze aby podejsc blizej do tego dziela trzeba kupic bilet.Co smieszniejsze, pytajac o cene wstepu zazartowalismy sobie czy wliczony w nia jest jeden zimny napoj i ... pan odzwierny natychmiast przytaknal, ze oczywiscie i wreczyl kazdemu z nas talon! Kto pyta, nie bladzi!! :)
Na zakonczenie intensywnego dnia czekala na nas niespodzianka w naszym przydomowym ogrodku. Na kolacji mielismy goscia. Koliberek Zum-zum przyfrunal na mala przekaske zaledwie kilka metrow od naszego stolu! I spelnilo sie moje kolejne male marzenie :)

Ziemia ma tutaj niesamowity ceglasty kolor
Mogoty w sloncu :)

Wzgorza 'obszyte' zielonym pluszem...:)
Wyplywamy podziemna rzeka z jaskini del Indio...
...prosto na prase do trzciny cukrowej
I pomimo malenkich watpliwosci co do stanu czystosci maszyny...
...znajduja sie chetni na sprobowanie slodkiego swiezo wycisnietego soku.

Po drodze miedzy jedna a druga jaskinia podgladamy miejscowe zycie
I wcale nie jestesmy jedynymi piechurami na drodze!

Mural de la Prehistorica - kicz czy sztuka??

Przed upalem ratuje nas odrobina cienia i (darmowa!) zimna TuKola!!
Rysiowi i Zuzi takie tlo do zdjec bardzo sie spodobalo ;)

Zum-zum...nasza nagroda za trudy dnia!

Brak komentarzy

Prześlij komentarz