Życie w szkocką kratę czyli Szkocja po 14 latach

Trudno mi samej w to uwierzyć, ale na początku tego miesiąca minęło czternaście lat odkąd mieszkam w Szkocji. Dokładnie pamiętam tamten czerwiec 2003 roku. I naszą przeprowadzkę do krainy deszczowców, jak zwykłam o niej myśleć. Pierwszych kilka tygodni na emigracji pozostanie mi w pamięci na zawsze. 
Bo jak można zapomnieć o spaniu w dwóch parach skarpet i najgrubszej piżamie w czerwcowe noce? ;) Było nam okrutnie zimno: w Polsce zostawiliśmy upalne, słoneczne lato a w Szkocji przywitało nas plus dwanaście stopni i brak ogrzewania w wynajmowanym domku. Moi szkoccy znajomi w pracy patrzyli na mnie jak na wariatkę, kiedy przychodziłam okutana szalem i żaliłam się na chłodne poranki i zimne kaloryfery...Pamiętam też ciszę, która dzwoniła w uszach i nie dawała zasnąć w nocy. Można o mnie powiedzieć 'Jestem z miasta. To widać, słychać i czuć' ;) Wychowałam się na blokowisku, lata studenckie spędziłam w pół-milionowym Poznaniu, byłam przyzwyczajona do ciągłego gwaru, szumu i wszystkich odgłosów miasta. A w Szkocji trafiłam na kompletną prowincję, gdzie jedynym dźwiękiem w mroku nocy był warkot starej lodówki.Pierwsze tygodnie na emigracji to też smak słonego masła. Nie solonego nie można było nigdzie kupić, ku mojej szczerej rozpaczy. Podobnie jak polskiego chleba. Trzeba było przestawiać swoje kubki smakowe na szkocką,   niezbyt wysublimowaną kuchnię.
 I w końcu moi szkoccy sąsiedzi. Mam przed oczami taka scenkę: idę do nich w jakiejś drobnej sąsiedzkiej sprawie. Zanim docieram do furtki w ich ogrodzie, wybiega czujna sąsiadka i już jest przy mnie. Po drugiej stronie płotu :) Rozmawiamy ze sobą jak Kargul i Pawlak, przy zaryglowanej furtce. Ale, ku mojemu zaskoczeniu tak samo traktowani są lokalni znajomi sąsiadów, więc nie ma to raczej nic wspólnego z naszym pochodzeniem.
A jak jest teraz, po czternastu latach spędzonych na szkockiej emigracji? W Klubie Polek na Obczyźnie, do którego mam wielką przyjemność należeć od kilku miesięcy, zastanawiamy się wspólnie jak z czasem zmienia się sposób postrzegania kraju naszej emigracji. Do końca czerwca trwa nasz projekt letni, w którym przeczytać możecie przemyślenia i refleksje na ten temat autorstwa kobiet rozrzuconcyh po nieomalże całym świecie.Wracając do mojej emigracji...Jak myślicie, czy zmieniło się moje postrzeganie Szkocji i zaczęłam ze smakiem jeść szkocki waciany chleb ze słonym masłem? ;) Czy to zmieniłam się ja czy Szkocja? 

Początki, jak zwykle to bywa na emigracji, nie były zbyt różowe. Powoli sprawy zaczęły się lepiej układać, włączyli nam w końcu ogrzewanie a po kilku miesiącach odkryłam, że niesolone masło można kupić w Lidlu. Nasi sąsiedzi wciąż rozmawiali z nami przez płot ale to właśnie oni zawieźli mnie swoim samochodem w środku nocy na porodówkę.  
Teraz, po wielu latach w Szkocji, nawet w najchłodniejszy czerwcowy dzień (dzisiaj było aż 11 stopni!) nie zakładam szala, bo przecież jest lato. Jeśli akurat nie pada to mogę się nawet pokusić o krótki rękawek i sandały ;) Patrząc z perspektywy czasu to tutejsza aura jest jednym z najtrudniejszych aspektów szkockiej emigracji.  Krążą o niej legendy i powstają żarty. Nie każdy wytrzyma niekończącą się, mokrą, wietrzną i mglistą jesień, która trwa przez większość roku. Jest też krótka, aczkolwiek bardzo piękna wiosna i przy odrobinie szczęścia, kilkudniowe lato. W tym roku już chyba minęło ;) Niska temperatura i wilgoć to jedno i można się do tego odrobinę przyzwyczaić ale mała ilość światła słonecznego to już zupełnie inna bajka. Przez parę miesięcy w Szkocji dzień trwa zaledwie kilka godzin, szarość zalewa cały świat i odbiera ochotę do życia... Krótko po przyjeździe śmiałam się z narodowej choroby zwanej 'January blues' czyli zbiorowej depresji, której apogeum przypada na styczeń i luty. Po kilku latach przestałam się śmiać, zaczęłam za to szukać lampy do naświetlań.  
Szkockie pory roku (od mymilez.com)
Szkocja w mojej głowie to nadal kraina deszczowców ale wiem już, że nie jestem z cukru :) Jak to mówi mój dobry szkocki znajomy, nawet gdy za oknem jest urwanie chmury: 'Przecież to nie deszcz, to tylko lekka mżawka'. Wystarczą dobre nieprzemakalne buty (kaloszki w tym klimacie obowiązkowe), wodoodporne wdzianko i życie toczy się dalej. Szkoci w deszczu biegają, jeżdżą rowerem, chodzą po górach, dzieci wybiegają na przerwy na mokre boiska... A my razem z nimi, bo już dawno nauczyłam się, że nie ma sensu czekać aż przestanie padać ;)  
To beztroskie podejście mieszkańców Szkocji do nawet najgorszej pogody świetnie obrazuje ich charakter. Szkoci są bardzo optymistyczną nacją. W pierwszym kontakcie mogą wydać się chłodni, niezbyt wylewni i odrobinę powściągliwi (pamiętacie o płocie?;)) ale po bliższym poznaniu okazuje się, że są bardzo życzliwi i uśmiechnięci. Przeciętny Szkot nie zaprosi Was zapewne do siebie do domu na kawę/kolację/piwo w pierwszym tygodniu znajomości ale chętnie spotka się w pubie. Przyznam, że brakuje mi tutaj takich domowych odwiedzin, wpadania bez zapowiedzi i spontanicznego umawiania się na kawę a kultura pubowa to zdecydowanie nie jest moja bajka. Z drugiej strony przekonałam się na własnej skórze, że Szkotom nie brak tej spontaniczności, kiedy ktoś potrzebuje pomocy. Wiele razy, w najróżniejszych sytuacjach bezinteresownie pomagali mi szkoccy znajomi i całkowicie nie-znajomi. 
A najbardziej w Szkotach uwielbiam...ich spódniczki, czyli kilty i wszystko, co związane z ich żarliwa miłością do szkockich tradycji i historii. Język Gaelic, który jest wciąż żywy i pielęgnowany, szkockie ludowe tańce, stroje, zawody highlanderow (Highland Games) oraz szkockie dudy. Szkoci mają na tym punkcie fioła a mi przypomina to odrobinę nasze własne polskie przywiązanie do tradycji i narodowych symboli. 
Szkocki oset, jeden z narodowych symboli
W mieszkańcach Szkocji cenię ich wielką tolerancję, chęć niesienia pomocy i specyficzne poczucie humoru. Szkoci to twardy, dumny naród, którego burzliwa historia zbliża ich do nas, Polaków... Uwielbiam też ich maniery jako kierowców! Jeżdżenie po szkockich drogach to czysta przyjemność. Nikt tu nie trąbi, nie wyzywa ani nie wyprzedza na trzeciego. Jeśli się taki delikwent zdarzy to jest wysokie prawdopodobieństwo, że to emigrant z Europy wschodniej ;)
 A teraz słów kilka o ciszy, która na początku mojej bytności w Szkocji była nie do zniesienia. Tą ciszę pokochałam całym sercem. Dzisiaj nie wyobrażam już sobie mieszkania w wielkim, głośnym i zatłoczonym mieście. Najpierw zauroczył mnie spokój naszej małej ospałej wioski, a kiedy na świat przyszły dzieciaki jeszcze bardziej doceniłam poczucie bezpieczeństwa i zaściankowość naszego miejsca zamieszkania. A potem zaczęliśmy odkrywać ciszę szkockich zielonych dolin, pustych wzgórz, księżycowych krajobrazów, gdzie człowiek czuje się tak, jakby cała ta bajkowa kraina należała tylko do niego... I nawet mgła przestaje przeszkadzać bo czyni kolory bardziej nasyconymi :) Szkocja to wciąż jeden z najmniej zaludnionych krajów Europejskich, można tu wędrować kilometrami nie trafiając na żywą duszę. W północnych górzystych częściach kraju i na szkockich wyspach życie toczy się powoli, zgodnie z rytmem natury i tradycji. Nikt się nie śpieszy, na wąziutkich drogach szerokości jednego samochodu pierwszeństwo mają owce, szkockie długowłose krowy i kaczki. Jelenie zerkają na przejeżdżające samochody z pobocza a czasami wyskakują z nienacka prosto na drogę. Zamiast supermarketów funkcjonują tam maleńkie sklepiki i budki bez obsługi, gdzie zapłatę za zakupione produkty zostawia się skarbonce... Taką Szkocję lubię najbardziej i jestem jej w stanie wybaczyć wszystkie niedociągnięcia; tam mogę uwierzyć we wszystko:  w potwora Nessie żyjącego w Loch Ness i we wróżki, i w jednorożce. W tej cichej, magicznej Szkocji zakochałam się bardzo szybko i obawiam się, że jest to beznadziejny przypadek nigdy nie przemijającego uczucia ;)
Szkocki korek na drodze ;)
Cisza jak ta...balsam dla duszy!
Pan i władca szkockich pieleszy
Tak sobie dumam i dochodzę do wniosku, że ta moja/nasza rodzinna emigracja w Szkocji jest jak tartan, czyli szkocka krata. Perfekcyjnie utkana z różnych kolorów wełny. Raz słońce, raz deszcz. Dni jasne przeplatają się z tymi ciemnymi, mokrymi i ciężkimi od szkockiej mgły. Czasami emigracyjne drobiazgi dają w kość: bo wciąż zżymam się na tutejszy system szkolnictwa, na lekarzy proponujących paracetamol na wszystkie choroby i dolegliwości,  na brak miejsca na wypicie kawy po godzinie 17 i dziesiątki innych spraw... 
Tęsknię za pozostawionymi w Polsce przyjaźniami, za prawdziwym latem. I nie, nie mogę przyzwyczaić się do szkockiego chleba ale na szczęście mamy już 'polskie półki' w Tesco ;)
Dla równowagi w naszym emigracyjnym tartanie są też jasne barwy: codziennie spokojne, dobre życie w poczuciu bezpieczeństwa i akceptacji; na tyle, na ile jest to możliwe w dzisiejszych czasach. Bażanty przed naszymi oknami, które obudziły nas zalotnym tokowaniem w pewien jesienny poranek, setki zamków, wiecznie zielona trawa (jest jakiś pożytek z całej tej wszechobecnej wilgoci!) oraz magiczne szkockie jeziora i góry na wyciągnięcie ręki...
Gdziekolwiek, kiedykolwiek kiedyś pojedziemy, zabierzemy nasz tartan ze sobą.





14 komentarzy

  1. Pięknie to napisałaś. :)
    Mnie się marzy przeprowadzka do Hiszpanii, ale na razie pozostaje w sferze marzeń. A czy umiałabym się przyzwyczaić do tamtejszej rzeczywistości? Nie mam pojęcia. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Nasze oswajanie szkockiej rzeczywistości to stopniowy i niekończący się proces. Cały czas trwa ;) Jest dużo łatwiej niż na początku ale wątpię czy kiedykolwiek zdołam przyzwyczaić się do wszystkich aspektów życia w Szkocji... Tak to już chyba jest z tą emigracją ;)

      Usuń
  2. Twój wpis przypomniał mi nasze początki w Anglii. Było mi bardzo trudno, a dzieciom jeszcze trudniej. Angielski wyniesiony z polskich szkół nie pozwalał na normalne funkcjonowanie. Całe szczęście, że otrzymali rewelacynjną pomoc a teraz mówią i piszą lepiej niż ich koledzy Anglicy-opinia nauczycieli. Pamietam jak koleżanka, która pomagała nam w początkowej fazie emigracji powiedziała mi, żebym sobie kupiła kalosze. W zimę założę 2 pary skarpet, ale nie będę się ślizgać na śniegu ( który spadnie na jeden dzień przez całą zimę)a w inne pory roku będą niezbędnehaha. Ja solone masło polubiłam ( przypomina mi masło z dzieciństwa, które się na wagę kupowało w sklpei Społem ;) ) a chleb kupuję w polskim sklepie , albo w Lidlu :) . Również mieszkałam kiedyś w mieście a teraz moim azylem jest mała wioska niedaleko Gór Pennińskich :), gdzie czuję się bezpiecznie. Rzadko przychodzą momenty, kiedy tęskni mi się za Polską. Bywa oczywiście przykro, kiedy nie mogę zapalić znicza na grobie mamy, albo przytulić jedynej żyjącej babci. Wiem jednak, że moje miejsce jest tu, moje dzieci na chwilę obecną nie wyobrażają sobie życia gdzie indziej :) .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygląda na to, że mamy podobne wspomnienia :) Nam było zapewne odrobinę łatwiej językowo bo dzieci przyszły na świat już w Szkocji i po prostu 'wchłonęły' (jak to nazywam ;)) język. Wyobrażam sobie, jak ciężkie dla Twoich dzieciaków musiały być pierwsze tygodnie... Są moimi bohaterami! <3
      P.S. Ja też za Polską właściwie nie tęsknię. Brakuje mi małych drobiazgów, kilku osób, które tam zostały... Ale nasz Dom to Szkocja :) Pozdrawiam Was bardzo ciepło!

      Usuń
  3. pięknie namalowane, jak zdjęcie, cała szkocja ze wszystkimi kolorami zamknięta w kadrze... i och, ja kocham mgłę i wrzosowiska, i ta cisza... przypomina mi się północ norwegii kiedy padał śnieg... powoli, płatek, po płatku, bezszelestnie! dzięki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dziękuję Tobie za tak piękny komentarz! Aaaa...i też uwielbiam wrzosowiska, kocham...jak mogłam zapomnieć o tym napisać? ;)
      P.S. Jednak tęsknisz za Norwegia?

      Usuń
    2. prawda jakie to dziwne? życie jest nieprzewidywalne!

      Usuń
  4. Piękne podsumowanie 14 lat w Szkocji, czuć emocje w każdej linijce tekstu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Sama byłam zdziwiona jak wiele strun poruszyło we mnie stworzenie tego tekstu... Ostatecznie czternaście lat to kawał czasu, wiele się zdarzyło, zmieniło... ;) Szkocja była świadkiem najważniejszych wydarzeń w moim/naszym rodzinnym życiu. Tym bardziej się cieszę, że ten post się podoba :)

      Usuń
  5. Pięknie napisałaś, na pewno ciężko ująć 14 lat w krótkim poście ale dzięki temu wyszło o miłości do tego gdzie się żyje :) pozdrowienia z tego samego kraju, my dopiero albo aż 2 lata tu, ale drugie tyle na Malcie spędziliśmy i teraz po dwóch latach dopiero za Maltą zatęskniłam :) Za Polską nie tęsknię...już albo może jeszcze, każdy rok emigracji to zmiana w myśleniu, każdy kolejny kraj sprawia że coraz łatwiej się przystosować!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ula, że Ty na Malcie mieszkałaś? Nie będę pytać o powody przeprowadzki, ale uwierz mi jestem wielce zadziwona ;) .

      Usuń
  6. Wygląda na to, że nie jestem w stanie pisać o Szkocji bez emocji i sentymentu :) A w planach to miał być post, w którym trzeźwo spojrzę na moja kilkunastoletnią emigrację. Cieszę się bardzo, że tyle osób go przeczytało, wiele skomentowało i polubiło... :) Dziękuję! Też Was ciepło pozdrawiam (może mamy do siebie całkiem blisko?;)!
    P.S. Malta...musiało być tam pięknie i zupełnie inaczej niż na szkockiej ziemi!

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochamy Szkocję i za każdym razem kiedy sie tam wybieramy mamy wrażenie jakbyśmy jechali do domu. Zawsze intrygowało nas jak to jest żyć w tym kraju, tym bardziej, że znamy Szkocję wiosenna i letnią i jak do tej pory nie udało nam się tam wybrać w innych porach roku. Mało tego pogoda zwykle była naprawdę dobra :D Dziękujemy za ten wpis, bardzo osobisty, szczery i emocjonalny. Pozdrawiamy Małgosia i Piotr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkocja jesienno-zimowa też da się lubić! ;) Szczególnie jesienna wersja, pełna kolorów i mgieł, jest bliska mojemu sercu. A zimą trzeba jakoś zacisnąć zęby i...czekać do wiosny! ;) Kiedy następny raz odwiedzicie te rejony trzeba będzie pomyśleć o spotkaniu! Pozdrawiam bardzo ciepło :)

      Usuń